Stało się – pierwsze pokazy lotnicze za mną
Dzięki Pawłowi, Natalii i Mariuszowi miałem okazję spędzić kilka dni na słońcu obserwując podniebnie pokazy na lotnisku w Lesznie.
Jak już wcześniej pisałem, od jakiegoś czasu samoloty latały po mojej głowie, zostawiając za sobą smugę pomysłów na ich utrwalenie. Tym samym, gdy ze strony znajomych pojawiła się propozycja wspólnego wyjazdu na pokazy lotnicze po prostu nie mogłem odmówić. Leszno nie jest położone specjalnie daleko od Gdańska, więc podróż nie zapowiadała się specjalnie męcząca. Pogoda miała być dobra (na miejscu okazało się, że jest nawet zbyt dobra). Według agendy na pokazach miało być dużo różnych samolotów, dzięki czemu mogłem sprawdzić swoje umiejętności w różnych okolicznościach. Oprócz tego wszystkiego wisienką na torcie była możliwość zapisania się na ATAM’owego grounda – ale o tym później.
Podróż i pogoda
Zacznijmy od rzeczy prostych i oczywistych – trasa z Gdańska do Leszna prowadzi w znacznej mierze przez dobre, ekspresowe drogi. Narzekać tylko można na jeden fragment w okolicach Bydgoszczy!
Co do narzekania … jak widzicie, pogoda narzekała się własnego, dedykowanego nagłówka – a zatem musiało być coś na rzeczy. Choć prognozy przepowiadały bezwietrzne, słoneczne dni, to czasami “mniej znaczy więcej”. Za dużo słońca, za wysoka temperatura i brak miejsca do schowania się na lotnisku spowodował, że wszyscy niemal otarliśmy się o udar słoneczny.
Morał z tego taki – przezorny zawsze przygotowany. Na takich wyjazdach zawsze należy mieć ze sobą czapkę / kapelusz, krem przeciwsłoneczny z wysokim filtrem i nie żałować środków na napoje! To ważne, bo choć wszyscy mieliśmy i korzystaliśmy z ww. to każdego wieczoru byliśmy fizycznie wykończeni.
Trzy dni ciężkiej pracy w słońcu i kurzu były wyzwaniem zarówno dla nas, jak i dla sprzętu.
Sprzęt
Na pokazy zabrałem ze sobą 2 aparaty i 2 szkła (Canon RF100500 i Sigma60600, laptopa do zgrywania zdjęć, dysk zewnętrzny, czytnik kart Angelbirda, zestaw baterii i przejściówek). To, czego ze sobą celowo nie zabrałem, to filtr ND albo Variable ND – bo w dużym słońcu warto ograniczać ilość światła wpadającego przez obiektyw, tak by nie fotografować śmiglaków na F22. Oprócz tego wypożyczyłem ze stoiska Sony A92 i 600/4. Nie ukrywam, że chciałem A1, ale złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że tego dnia A1 nie chciało działać – tzn nie przyjęło żadnej karty pamięci – ani mojej ani od chłopaków z Sony. Może się Sony przegrzało? Nie wiem. Grunt, że sprzęt, który zapakowałem do swojego plecaka działał bez najmniejszego zarzutu.
Patrząc na ilość zrobionych zdjęć uważam, że dobrze się stało, że zabrałem ze sobą zapas kart od AngelBird i czytnik, by szybko zrzucać serie fotek z kart CF Express. Tym razem na backup wybrałem mały i poręczny dysk SSD od samsunga.
Oczywiście musiałem o czymś zapomnieć – tym razem padło na czytnik kart SD. Zwyczajowo nie używam czytników – ale tym razem zrzucanie tylu GB danych z aparatu przez kabel byłoby mordęgą!
Taką ilość sprzętu trzeba było jakoś przenosić. Z tym zadaniem jak zwykle świetnie uporała się moja Shimoda X70 o której możecie nieco więcej przeczytać tutaj.
Pokazy
Korzystając z doświadczenia i rad mojego kolegi Pawła, od samego początku pokazów udało mi się robić rzeczy tak jak trzeba. Już na starcie znaleźliśmy odpowiednie miejsce o odpowiedniej porze – tak by być w optymalnym miejscu względem pasa startowego. Nic nam nie zasłaniało widoku na pokazach, a do tego kołujące samoloty przejeżdżały nieopodal. Miejsce to wypadało mniej więcej w osi pokazów, więc większość akrobacji działa się bezpośrednio przed nami.
Zarówno pierwszego i drugiego dnia pokazy odbywały się według tego samego rozkładu, dzięki czemu można było skorygować nieudane kadry z dnia pierwszego oraz lepiej się przygotować do niektórych fragmentów pokazów. Choreografia pokazów niejednokrotnie zaskakuje, a jak już człowiek wie kiedy się spodziewać zrzucenia flary, to nie zaskoczy go gdy te flary już się pojawią na niebie ^^
Na pokazach można było zobaczyć duży przekrój maszyn latających. Po niebie latało wiele szybowców, samolotów małych, dużych i akrobacyjnych, helikopterów wojskowych i akrobacyjnych, samolot transportowy. Nie można też nie wspomnieć o odrzutowcach bo i one latały nam nad głowami 🙂 Szczególne wyróżnienie za fajne i spektakularne pokazy należałoby przyznać ekipie the Flying Bulls, którzy sami w sobie mogliby być powodem do odwiedzenia tych pokazów. Bullsi przylecieli bowiem czterema samolotami z okresu II j Wojny Światowej. Jeśli ktoś lubi dźwięk potężnych silników to bez dwóch zdań mógłby się zakochać w tych samolotach – tak jak ja w pingwinach cesarskich.
Słowa nie oddają jednak wrażenia, jakie robią maszyny na pokazać – najlepiej obejrzyjcie zdjęcia. 🙂
ATAM’owy ground
Jak wspomniałem powyżej, Wisienką na torcie było niedzielne spotkanie ATAM’owe na płycie lotniska tuż przed odlotami The Flying Bulls. Wybrańcy mieli możliwość na ustrzelenie świetnych kadrów trakcie sesji Air To Air – natomiast reszta szczęśliwców mogła robić świetne kadry właśnie z poziomu płyty lotniska. Dzięki nieco innej perspektywie niż w trakcie pokazów zdjęcia wyszły zupełnie inne, moim zdaniem dużo ciekawsze. Jak wszyscy w fotografii wiedzą – perspektywa ma znaczenie. A jak wielkie – to widać na tych zdjęciach.
Podsumowanie
Podsumowanie będzie nad wyraz zwięzłe – bardzo udany wyjazd, który mnie wiele nauczył. Samoloty mogą wyglądać fajnie – nawet na fotkach z ziemi! Dobry sprzęt i sprawdzony sprzęt ma znaczenie. Ale najważniejsze to zabrać się z dobrą ekipą. A i nie wolno zapominać o kremie do opalania i wodzie 🙂
Za rok, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, zamierzam się ponownie pojawić w Lesznie.
W cieniu tragedii
Chciałbym ale niestety nie mogę zakończyć wpisu samymi zachwytami i pozytywną energią. Niestety podczas powrotu do domu jeden z Flying Bullsów – Trojan – rozbił się na terenie Czech.