“Błotne spotkanie” było super i nie chodzi mi o spotkanie kogokolwiek w błocie, a o kilka krótkich, intensywnych chwil spędzonych na wieczornej obserwacji uszatki błotnej!
Zanim dopadła mnie typowa dla obecnego sezonu alergia, dość często odwiedzałem rezerwat Beka i jego otulinę. Robiłem to nie tylko w ramach wywiązywania się z zadań OTOPatrolu ale również prywatnie, dla własnej przyjemności – ‘po godzinach’. Zdarzyło się, że podczas jednego z takich wyjazdów udało mi się wypatrzyć sowę błotną.
Pamiętam, że tego dnia bardzo chciałem wieczorem wyjść z domu. Miałem dość ciężki dzień na home office, pogoda była deszczowa, słowem – nic nie nastroiło mnie na miły wieczór. Aby umilić sobie ostatnie godziny dnia dość wnikliwie obserwowałem kamerki internetowe w okolicy rezerwatu, wypatrując sprzyjającego okienka pogodowego. Inaczej mówiąc – zastanawiałem się czy front burzowy przechodzi w kierunku Trójmiasta czy też raczej krąży po okolicy Mrzezina. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że padać będzie w mieście! Decyzja zatem zapadła – jadę. Zapakowałem do auta plecak ze sprzętem i ruszyłem w 40 minutową podróż do rezerwatu.
Po drodze lało.
Mój optymizm ustępował miejsca coraz większemu zachmurzeniem nieba. Postanowiłem jednak nie zawracać, bo skoro przejechałem taki kawał drogi to chciałam chociaż pospacerować w ładnym otoczeniu.
To była słuszna decyzja. Po zaparkowaniu auta zobaczyłem, że wiatr przegania chmury i co chwilę pojawiają się przebłyski wieczornego słońca – a jakie ono jest po burzy to każdy to wie. Udało mi się wypatrzeć bielika wracającego znad ujścia rzeki Reda, Myszołowa przeganianego przez czajki znad gniazd i trochę innej, ptasiej drobnicy. Po udanych obserwacjach i na chwilę przed tym jak słońce miało schować się za horyzontem stwierdziłem, że czas na mnie i mogę wracać do domu.
Jedynie z nabytej rutyny rzuciłem okiem na pola i łąki, które znajdowały się wówczas idealnie pod słońcem i ku mojemu zdumieniu zobaczyłem ją – sowę błotną. Wiedziałem, że sowa kręci się w okolicy… Jednak dotychczas każde znane mi zrelacjonowane spotkanie miało miejsce po zachodzie słońca lub przed jego wschodem, czyli w typowych dla sowy a nie np. dla pingwina cesarskiego godzinach żerowania. Tym bardziej ucieszyłem się, że udało mi się ją wypatrzeć zanim słońce kompletnie zaszło.
Szybko zmieniłem ustawienia w aparacie by mieć jakąś szansę na jej sfotografowanie. Warunki były dość trudne – bo wieczorem i bo pod światło – co już samo w sobie stanowiło wyzwanie dla aparatu i jego matrycy. Wysoka temperatura, mokre od deszczu łąki tworzą przecudne pejzaże ale też są dodatkowym, dużym utrudnieniem. Rozgrzane powietrze falowało nad łąkami i powodowało, że nawet trafione zdjęcia nie były dość ostre. Zapewne przesadziłem z zachowawczymi ustawieniami 1/4000 sek f6.3 i ISO rzędu 3200-4000 ale na moje usprawiedliwienie mogę napisać, że sowa przez większość czasu była w locie jak również starałem się wstrzelić w ten moment kiedy lekki podmuch wiatru rozwiał swoistą powietrzną ’galaretkę’.
Nie mniej jednak udało się zrobić kilka świetnych zdjęć i pomimo pewnego niedosytu uważam ten wieczór za jeden z bardziej udanych spośród tych spędzonych w otulinie rezerwatu BEKA.